Przejdź do treści

Kicz. Echo kłodzkiej seksafery

Polityka, szczególnie polityka prowincjonalna, z jaką mamy od zawsze w Kłodzku do czynienia, to bez wątpienia wielki triumf kiczu. To świat ckliwej brazylijskiej telenoweli i papierowych romansów kłodzkich urzędników. To rzeczywistość ratuszowo-powiatowej erotyki rodem z harlequina, wzbogaconej ostatnio o „wyrafinowany” wilgotny klimat basenowego soft porno. To królestwo indyjskiej komedii romantycznej i bałkańskiego, pasterskiego dramatu obyczajowego dla parzygnatów. To korowód halucynacji, majaków i zwidów powiatowo-miejskich samorządowców. To planeta politycznych bijatyk i ideologicznej masturbacji.

Kłodzki, miejsko-powiatowy management, błyszczy często inteligencją rasowej blondynki, która próbuje w restauracji zamówić sushi:

– Przepraszam bardzo!!! – Woła do kelnera jasna.

– Czym mogę służyć? – Pyta uprzejmie kelner.

– Czy macie tatara z kraba?

– Chyba mamy – odpowiada lekko zaskoczony kelner – w myśl zasady, klient nasz pan.

– Wyśmienicie, a z jakiej części? – Docieka jasnowłosa.

– Dokładnie nie wiem, gdzie został złowiony – odpowiada nieco zdziwiony kelner.

– A, nie, nie rozumie pan – kontynuuje blond piękność – chodzi mi o to, czy ten tatar nie jest przypadkiem z paluszków kraba, bo takiego nie lubię.

Tym razem nie o rezolutności kłodzkich politycznych umysłów będę pisał. Przynajmniej nie wprost. O mądrości kłodzkich rajców, która jest tak samo realnym bytem jak zamach smoleński, opowiem w następnym felietonie pod koniec tygodnia.

Dzisiaj muszę, aczkolwiek bez wielkiego entuzjazmu, stanąć w obronie kłodzkich dziennikarzy. Otóż Gazeta Kłodzka w swoim najnowszym numerze, w artykule o rozkosznie brzmiącym tytule „Seksafera”, po raz kolejny ukazała, że świat kłodzkiej władzy to pornografia będąca fantazmatem demokracji.

Z powodu tej celnej obserwacji dobrze ilustrującej komizm trywialnych mikroprzypadków głupoty prezentowanej przez ludzi Burmistrza, pojawiły się komentarze mówiące o drastycznym zaniżeniu poziomu naszego lokalnego dziennikarstwa. Jedna z czytelniczek, komentując „basenową seksaferę” twierdzi, iż – „Poziom lokalnego dziennikarstwa sięgnął bruku, a lokalnej polityki wręcz dna”.

Co, do opinii o poziomie lokalnej polityki jestem podobnego zdania. Natomiast odnosząc się do oceny kondycji lokalnej żurnalistyki muszę przypomnieć niektórym czytelnikom, że poziom publicystyki prasowej zależy często, niestety, od poziomu intelektualnego czytelników i ich „literackich” oczekiwań. Nie jest winą dziennikarzy, że popyt na tanią, często niewybredną sensację, siermiężny humor i wszelkie inne rubaszne głupotki jest przeogromny. Zatem,  świadomie rezygnując z wszelkiej refleksji, gazety odpowiadają jedynie na zapotrzebowanie rynku.

Niektórzy z krytyków poziomu i stylu naszego lokalnego gazeciarstwa zapominają, iż szczególną dziedziną sztuki masowej, jaką niewątpliwie jest dziennikarstwo – jest autoreklama. W pewnym aspekcie artykuły takie jak „Seksafera” są niczym innym jak autoreklamą właśnie.

Ponieważ, czytelnicy w swojej zdecydowanej większości oczekują od gazet mechanicznego nieomal, oddziaływania na ich pospolite pragnienia i skrywane przed światem nałogi, dziennikarze, aby zarobić na życie, muszą często, zbyt często, zniżać się do poziomu kiczu. Śmieszne i smutne zarazem jest to, że gro czytelniczej braci porusza się wyłącznie w warstwie rozmaitych, pozytywnych lub negatywnych, skojarzeń. Odbiorcy gazetowej rzeczywistości nie przywiązują specjalnie uwagi do tego, czy otrzymują od gryzipiórków rzetelną informację, czy jedynie sprytną dezinformację, która powoduje w ich głowach drastyczną dezorientację.

Zatem niedostateczny poziom lokalnej publicystyki nie wynika z nieudolności twórców prasowych artykułów, lecz z deformacji czytelniczej świadomości, która bez mrugnięcia okiem kupuje kicz, bzdet i tandetę typu: „Kiedy pranie jest czystsze, to biel jest jeszcze bielsza”.

Dziennikarstwo lokalne, i nie tylko, jest badziewne właśnie dlatego, gdyż czytelnicy w swojej większości uznają gazetę za ciekawą jedynie wówczas, gdy sens w przekazywanej treści jest produktem prostych odruchów i intelektualnie ciężkich skojarzeń z seksem, szczęściem, rodziną, urodą, sukcesem. W przekonaniu tym, wtórują im niezwykle starannie niektórzy właściciele gazet, jak chociażby Krzysztof Wywrot. Namiętny krypto wielbiciel cenzury prewencyjnej i dumny właściciel „Euroregio Glacensis”. Człowiek „niepiśmienny”, który sprawia wrażenie, jakby jego przygoda z literaturą zakończyła się na doskonałym, choć smutnym opowiadaniu Henryka Sienkiewicza „ Janko Muzykant”.

Z tych to, między innymi powodów, treść lokalnych gazet jest przyrządzana w myśl nieśmiertelnej maksymy: „Każdemu wedle potrzeb, zawsze i wszędzie, aż do przesytu”.

Mirosław Rudziński – Gappa

Photo by Jennifer Regnier on Unsplash